Categories: Aktualności, O nas, Wydarzenie

Po Ekstremalnej Drodze Krzyżowej

Oto refleksja jednego z uczestników Ekstremalnej Drogi Krzyżowej na trasie Bursztynowej – Wszystkich Świętych z Liskowa.

Wiek – 53 lata prawie, waga – stanowczo za duża, status społeczny – ksiądz od 27 lat, doświadczenie pielgrzymkowe – pokaźne, dla niektórych może nawet imponujące. Ale jeszcze nigdy nie wyruszyłem w ekstremalną drogę krzyżową, to znaczy nigdy nie mierzyłem się z własną słabością i wysiłkiem nocą. Zupełnie nowe doświadczenie, którego jednak bardzo pragnąłem, zwłaszcza że mieliśmy być razem, wszyscy księża z naszej parafii z klerykiem włącznie. Razem raźniej. 

Już niegdyś tak mi się przytrafiło, wraz z innym kapłanem mieliśmy razem wyruszyć na Camino de Santiago. We dwóch w miesięczną wędrówkę. Kolega w ostatniej chwili się wycofał z przyczyn od siebie niezależnych. Poszedłem sam. Przeżyłem jedno z najważniejszych i najpiękniejszych doświadczeń mojego życia. Czasami tak właśnie jest, że potrzebujemy zająców – to tacy biegacze, którzy rozpoczynają bieg z innymi narzucając morderdcze tempo a potem się wycofują. A ci, co biegną dalej, nieraz pobijają rekordy świata. My nie bijemy rekordów świata, ale czasami potrzebujemy tego impulsu od „zająca”, aby podjąć decyzję. A potem, często już bez „zająca”, dzieją się rzeczy wielkie. Więc miało nas być czterech, a kiedy piszę te słowa, to nawet nie wiem ilu nas doszło do końca. Wyszło dwóch.

A cała nasza liskowska trasa zgromadziła ostatecznie aż 105 osób, które podobnie jak ja, podjęły wyzwanie. Mijaliśmy się na trasie. Na początku jeszcze wymienialiśmy słowa komentarzy. Jak się idzie? Wszystko w porządku? W miarę upływu godzin i kilometrów, brakowało już nawet sił na wypowiedzenie tych kiku słów. Tylko wymiana zmęczonych ale krzepiących spojrzeń. Co jakiś czas szept rozmowy telefonicznej; „Przyjedź po mnie, dalej nie dam rady…” Czy ja też mam zadzwonić? Nie, jeszcze dam radę, już bliżej niż dalej, zjem batonika, napiję się i dam radę. Nawet mimo deszczu.

Myśli. Dużo myśli. Medytacje na każdej stacji Drogi Krzyżowej na temat budowania relacji postawiły wiele znaków zapytania. Na niektóre udało się odpowiedzieć. Na inne nie. Udało się też dojść do końca. Jak to możliwe? Pan Jezus był ze mną na pewno, Maryja też. I inni wędrujący wokół. Cztery Różance, trzy batony (pozostałe zjadł Karol), dwie butelki napoju izotonicznego. I to wszystko. A nie! jeszcze jedna rzecz mi dała siłę: co jakiś czas mijałem Hanię, lat 11, która dawała radę. Jakże ja bym mógł nie dać rady? 

O 4.55 uklęknąłem do ostatniej stacji przy pomniku księdza prałata Blizińskiego. Po medytacji i modlitwie spojrzałem na niego.  Czy ty, księże Prałacie przeszedłeś kiedyś 40 kilometrów nocą? Nie? Aha, czyli jednak jest coś, czego ty nie zrobiłeś, a mi się udało…

AAK