Categories: Aktualności, Ludzie, O nas

Co oblepia nasze serce i umysł?

Drugie rozważanie naszych mini-rekolekcji wielkopostnych last minute. Przeczytaj i pomyśl… (2)

Zakończyliśmy wczorajszy tekst naszych rekolekcyjnych rozważań optymistycznym stwierdzeniem, że mamy spokój aż do kolejnego Wielkiego Postu. Oczywiście było w tym sporo ironii, bo nie dość że nasze rekolekcje dopiero rozpoczęliśmy i jeszcze kilka spotkań przed nami, to na dodatek od razu wyciągnę z rękawa tego asa, którego może i warto byłoby trzymać do samego końca, ale ja nie chcę nikogo trzymać w niepewności, więc oto on: rekolekcje nie kończą się ostatnim spotkaniem z rekolekcjonistą, to będzie dopiero koniec początku. Wystarczająco załamani? Świetnie! Możemy iść dalej.

Ponoć najważniejsze w rekolekcjach są przykłady, bo to właśnie przykłady najlepiej się zapamiętuje i jak nie ma dobrych, a najlepiej szokujących przykładów, to z rekolekcji nie zostaje nic. Hmm, nie do końca zgadzam się z takim stwierdzeniem, ale cóż, trzeba wychodzić naprzeciw ludzkim oczekiwaniom i dlatego dzisiaj będą prawie same przykłady. Ku przestrodze i ku pokrzepieniu, a na koniec pointa. 

Przykład pierwszy: Tomasz Beksiński

Moi rówieśnicy, a także ludzie nieco od nas starsi, na pewno pamiętają Tomka Beksińskiego, dziennikarza muzycznego i prezentera radiowej „Trójki”, który między innymi prowadził słynną audycję „Trójka pod księżycem”. Tomasz od dziecka właściwie interesował się mrocznymi odmianami muzyki rockowej, ale pewnie jeszcze wcześniej determinujący wpływ na jego życie odegrały obrazy i szkice jego słynnego ojca Zdzisława, malarza i fotografika. Jakby określić te obrazy pana Zdzisława? Ja bym powiedział krótko: straszne. Nie strasznie fajne, ale po prostu straszne, takie z otchłani. Mroczne i depresyjne. Ponoć, gdy Tomek był mały, na ściany jego pokoju trafił obraz smoka, którego Tomek tak bardzo się bał, że odwrócił go zawartością do ściany. W wieku 16 lat próbował popełnić samobójstwo rozklejając wcześniej w swoim rodzinnym Sanoku wydrukowane w drukarni nekrologi. Próba się nie powiodła, więc pośród tych mrocznych obrazów, filmowych horrorów (niektóre z nich Tomek tłumaczył z angielskiego) i związanych ze śmiercią gadżetów Tomek żył ciągle opowiadając o swojej rychłej śmierci, a programy w „Trójce” prowadził ubrany w czarną pelerynę pośród mnóstwa zapalonych świec i zakładając wampirze zęby. Komu palił te świece? Możemy się domyślać. I tak żył aż do… samobójstwa w dzień wigilii Bożego Narodzenia 1999 roku. Krzysztof Osiejuk, który miał okazję poznać go osobiście, napisał w swojej ostatniej książce: „A ja z tego wszystkiego zapamiętałem tylko świadectwo pewnej polskiej piosenkarki rockowej, niejakiej Anji Ortodox, która z Beksińskim się przyjaźniła, że oni mieli taki stały rytuał – zawsze w Wielki Piątek chodzili do najlepszej knajpy w mieście, żeby się nawpieprzać mięsa. Rytualnie. To pamiętam najbardziej”. Dodajmy jeszcze, że Zdzisława, autora tych wszystkich obrazów, które – zacytujmy raz jeszcze Osiejuka – „oblepiły serce i umysł jego syna i ostatecznie doprowadziły go do śmierci”, kilka lat później zamordował młody chłopak, który wcześniej wraz z rodziną pracował dla słynnego artysty. 

Przykład drugi: „Wy czarne pedofile”

Ostrzegam, dalej będzie dość mrocznie. Kolejny przykład pochodzi z mojego osobistego podwórka. Posługując jako proboszcz w jednej z podrzymskich parafii, na co dzień miałem kontakt z moimi parafianami, więc znałem ich dość dobrze i mniej więcej wiedziałem, czego mogę się po nich spodziewać. Któregoś dnia jeden z nich, będziemy go dalej nazywać Marek, przyszedł do mnie z prośbą o zaświadczenie potwierdzające, że może pełnić funkcję ojca chrzestnego. Trochę się zdziwiłem, bo Marek żył w związku niesakramentalnym, a ja często wspominałem również w homiliach, że konsekwencją takiego wyboru jest niemożność pełnego uczestnictwa w sakramentach i co za tym idzie, również pełnienia funkcji takich jak ojciec chrzestny. Ponieważ Marek chodził do kościoła praktycznie co niedzielę 
i zgodnie z moim pouczeniem, nie przystępował do Komunii Świętej, zdziwiłem się, że mimo wszystko prosi o takie zaświadczenie. Usiedliśmy jednakże przy biurku i spróbowałem raz jeszcze spokojnie wytłumaczyć mu sytuację.

– Marku, tyle razy wam przecież tłumaczyłem, że ojciec chrzestny ma być przede wszystkim prawdziwym i wiernym świadkiem Chrystusa i przykładem dla dziecka, które podaje do chrztu.

– No i ja tak będę się starał – odpowiedział z uśmiechem Marek.

– Na pewno, o ile cię znam, bardzo byś się starał, ale przecież nie przystępujesz do Komunii Świętej…

– No bo ksiądz mi zakazał – przerwał mi z głupią miną Marek.

– Marku, nie ja ci zakazałem, ale ty sam zdecydowałeś się na życie bez ślubu z kobietą, która jest po rozwodzie, wiedząc, że zamykasz sobie w ten sposób drogę do Komunii Świętej…

– Czyli nie da mi ksiądz tego zaświadczenia? – raz jeszcze przerwał mi Marek tym razem już podniesionym głosem.

– Jestem przekonany, że będziesz świetnym wujkiem dla swojego bratanka, ale nie mogę poświadczyć nieprawdy…

– Wy czarne pedofile! – krzyknął niemal z pianą na ustach Marek wstając i kierując się ku drzwiom. – Jesteście wszyscy tacy sami! Mieli rację moi koledzy! Niczego dobrego się po was nie można spodziewać, myślałem, że ksiądz jest inny, ale się myliłem! Moja noga nigdy więcej tu nie postanie! – krzyczał jeszcze oddalając się, choć wybiegłem za nim i prosiłem, aby został i spokojnie ze mną porozmawiał.

Oszczędzę Wam pozostałych epitetów, którymi zostałem określony przez Marka. Byłem zdruzgotany i przez kilka dni nie mogłem dojść do siebie, bo bardzo go lubiłem. Nie był święty (a bo to ja jestem?), ale był zawsze przyjaźnie do mnie nastawiony i na miarę swojej skomplikowanej sytuacji małżeńskiej starał się prowadzić jak najlepiej swoje życie religijne. Takiego wybuchu i wrogości mógłbym się spodziewać od ludzi, których widzi się na oczy pierwszy raz, kiedy przychodzą prosić o jakiś dokument w parafialnej kancelarii, ale nie od Marka, który co niedzielę był w kościele. Powrócił może po dwóch tygodniach, wyglądał jak zbity pies i już na pierwszy rzut oka widziałem, że naprawdę żałuje. Poprosiłem, żeby usiadł ze mną. Patrząc w ścianę zaczął mówić.

– Proszę księdza, przepraszam. Ja naprawdę nie myślę tego, co powiedziałem… Nie wiem, co mnie napadło, bo przecież wiedziałem, że nie mogę być chrzestnym. Ale koledzy w pracy mnie podjudzali, że gorsi ode mnie zostają chrzestnymi, a ja nie mogę? No i przyszedłem… Ksiądz wie, że ja pracuję w zakładzie u mechanika samochodowego. Jest nas czterech, ale trzech kolegów to nie ma innego tematu, jak tylko o księżach i ich przekrętach, wie ksiądz? Czytają takie różne szmatławce i dzień w dzień przynajmniej kilka godzin jest jazda na księży. Nieraz to mnie po prostu już nerwy brały, takie durnoty gadali, no ale oni święcie w to wszystko wierzą. Ja się w te ich plugawe rozmowy nigdy nie włączam, ale niestety co się nasłucham, dzień w dzień, to moje… To co ksiądz usłyszał ode mnie dwa tygodnie temu, to taka próbka, proszę mi wierzyć, bardzo delikatna, tego, co mam na co dzień. Trochę się wkurzyłem, no i wylało się ze mnie. Przepraszam, ja tak naprawdę nie myślę, ja księdza naprawdę lubię. Naprawdę! – zakończył ze łzami.

I ja mu uwierzyłem, że on tak nie myślał. Ale to, czym dzień w dzień raczyli siebie i jego koledzy w pracy „oblepiło jego serce i umysł”, no i potem wylało się z niego akurat na mnie. Niestety, bierny palacz też ponosi szkodę.

Przykład trzeci: Będzie mi brakować tych dwóch miesięcy, kiedy byłam lepsza

Wreszcie będzie optymistycznie. Małgosia jest moją przyjaciółką od lat, a nasza przyjaźń wzmocniła się szczególnie podczas pieszych pielgrzymek na Jasną Górę. Pamiętam któregoś roku, ja byłem chyba w seminarium, gdzieś pewnie pod koniec i jak zwykle wybierałem się na pielgrzymkę. Małgosia z jakichś przyczyn nie mogła pójść i pamiętam doskonale naszą rozmowę.

– Wiesz Andrzej, strasznie ci zazdroszczę, bo ja w tym roku, niestety, nie mogę pójść – powiedziała.

– Szkoda, ale nie martw się, pewnie pójdziesz za rok – pocieszałem ją.

– Mam nadzieję, że tak, ale wiesz co? Szkoda mi nie tylko samej pielgrzymki, ale może jeszcze bardziej tych dwóch, trzech miesięcy które by nastąpiły po niej. Bo ja zawsze dwa, trzy miesiące po pielgrzymce byłam lepsza, jakby z rozpędu, wiesz? Naprawdę, taki efekt ma dla mnie to dziewięciodniowe pielgrzymowanie, że przez jakiś czas jestem po prostu lepsza. I wiem, że niestety w tym roku tego zabraknie…

Już nie pamiętam, czy Gosia wybrała się później na pielgrzymkę, ale pomyślcie, jak pięknie musiało się „otulać jej serce i umysł” podczas tych dziewięciu dni. 

***

Myślę, że pointa jest bardzo czytelna dla wszystkich. To bardzo ważne, czym na co dzień się karmimy, z kim przebywamy, co sączy się do naszych umysłów i serc, co je oblepia. Na co i przez ile godzin wystawiamy się każdego dnia i jak to się ma w proporcjach do „wystawiania się” na Pana Boga. Tylko idiota może myśleć, że to nie ma znaczenia. Czy jest jakiś „smok” w Twoim życiu, który cię ,,oblepia” swoimi mackami, a którego ze strachu odwracasz zawartością do ściany udając, że go nie ma? 

ks. Andrzej Antoni Klimek