Categories: Aktualności, Ludzie, O nas

To ty jesteś tym człowiekiem

W Wielkim Tygodniu proponujemy ostatnią szansę na przeżycie mini-rekolekcji. Wystarczy przeczytać i pomyśleć (1).

Kiedy w pierwszym dniu rekolekcji parafialnych przychodzimy do kościoła wielu z nas zastanawia się, jakie będą te ćwiczenia duchowe i przede wszystkim jesteśmy ciekawi, jaki ksiądz będzie je prowadził, zwłaszcza wtedy, kiedy zapowiedziane nazwisko nic nam nie mówi, albo wręcz przeciwnie: zapowiedziane nazwisko należy do tych sławnych, z najwyższej półki.

Najwięcej zależy ode mnie

Oczywiście zdarza się też, że jesteśmy z góry nastawieni negatywnie, bo na przykład dany ksiądz już u nas kiedyś był i nie zachwycił. Nic nie pamiętamy z jego nauk, oprócz ogólnego wrażenia, że mówił długo i monotonnie. Moglibyśmy tak jeszcze przez dłuższy czas pisać o tego typu oczekiwaniach i wrażeniach, jednakże problem tkwi w tym, że jesteśmy w błędzie. Że rozpoczynamy te rekolekcje w sposób niewłaściwy. Bo mógłby nam je głosić sam Benedykt XVI,
albo cudownie wskrzeszony na tę okoliczność św. Jan Maria Vianney (założę się, że też spotkałby się z ostrą krytyką wielu) i nie przyniosłoby to żadnego efektu, jeśli nie podejdziemy do rekolekcji z pełną otwartością na słowo Boże, bez względu na to, kto je będzie przekazywał i przede wszystkim nie przyjdziemy na nie z gotowością i pragnieniem nawrócenia. Kto z nas idąc do kościoła w pierwszym dniu rekolekcji niesie w sercu mocne postanowienie zmiany swojego życia? Nie mówię, że koniecznie radykalnej zmiany, ale choćby drobnej korekty swojego życia? Kto z nas rozpoczynając czytanie tego artykułu z nagłówkiem „Rekolekcje Wielkopostne” pomyślał: „Świetnie, może ten tekst pomoże mi w refleksji i zmianie mojego życia”? Właśnie. Problem rekolekcji, które nie przynoszą żadnych efektów, leży w braku naszej otwartości na zmiany, w szukaniu oratorskich fajerwerków i po prostu w przekonaniu, że wcale nie jestem taki zły, a moje życie może i wymaga lekkiego przewietrzenia, ale jak za bardzo uchylę okno, to się wiatr wedrze i będzie zimno. To już lepiej niech będzie ten leciutki smrodek, ale przynajmniej jest ciepło. Przy czym ten leciutki smrodek bynajmniej nie jest taki leciutki, po prostu przyzwyczailiśmy się do niego.

Potraktujmy się po królewsku

Przepraszam za te dywagacje o nieprzyjemnych zapachach, to w końcu nieelegancko mówić o takich sprawach publicznie. Dlatego w kolejnej części chcę potraktować nas wszystkich (bo siebie samego również) po królewsku. Tak, po królewsku! Przenieśmy się w myślach jakieś trzy tysiące lat wstecz, dokładnie do królewskiego pałacu Dawida. Właśnie przyszedł do wielkiego króla prorok Natan i opowiedział mu historię dwóch ludzi, z których jeden był bogaczem, a drugi biedakiem. Bogacz jak zwykle miał wszystko i w obfitości, natomiast biedak w obfitości miał tylko biedę. Aha, miał jeszcze małą owieczkę, którą karmił z własnego talerza i spała wraz z jego dziećmi. Któregoś dnia przyszedł do bogacza gość, a ponieważ bogaczowi żal było poświęcić na posiłek dla gościa choćby jednej sztuki ze swojego rozlicznego bydła, zabrał więc jedyną owieczkę biedakowi i zarżnął ją na posiłek. Gdy prorok Natan doszedł do tego miejsca swojej opowieści, król Dawid aż się żachnął z oburzenia. Jak mógł tak postąpić ten wstrętny bogacz! „Na życie Pana godzien jest śmierci!” – krzyczał. „TO TY JESTEŚ TYM CZŁOWIEKIEM” – powiedział mu wówczas bez zbędnych ceregieli prorok Natan, choć kto wie, czy nie drżał ze strachu, że na takie dictum król może go natychmiast ukarać śmiercią. To ty jesteś tym człowiekiem królu Dawidzie, bo zabiłeś mieczem Uriasza i wziąłeś sobie jego żonę za małżonkę – tłumaczył prorok królowi, obwieszczając jednocześnie miłosierdzie Boga dla Dawida, który nie umrze za swój grzech, ale też konsekwencje jego grzechu, które pozostaną, a mianowicie, że umrze jego syn, którego mu porodziła Batszeba. Bo tak to niestety jest z grzechem, że Pan Bóg nam wybacza, ale jego konsekwencje niestety musimy ponieść nieraz przez całe życie. Król Dawid zrozumiał wszystko i oddał się pokucie. Uznał swoją grzeszność. Mam nadzieję, że my również przystąpimy do naszych rekolekcji z głębokim przekonaniem, że jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy nawrócenia. TO JA JESTEM TYM CZŁOWIEKIEM. Bez względu na to, jakiego posłańca Bóg nam przyśle, czy to będzie Natan, Jan Maria, czy Andrzej Antoni.

Ależ ja nie jestem taki zły

Oczywiście diabeł nie poddaje się tak łatwo. Nie da za wygraną i będzie ci podpowiadał: „Zaraz, zaraz, spokojnie z tym biciem się w piersi i nawracaniem. Coś tam może i drobnego się dopuściłem w życiu, ale kto się nie dopuszcza? Ale żeby od razu porównywać mnie z Dawidem, który cudzołożył i zabijał? Ja ani nikogo nie zabiłem, ani nikomu żony nie odbiłem, ani nie cudzołożyłem. Nawet nic nikomu nie ukradłem! Więc ze mną wcale nie jest tak źle! Niech się nawracają i w piersi biją ci, co mają poważne grzechy!” Ta pokusa zawsze się pojawia, kiedy człowiek próbuje wejść w siebie i oskarżyć się przed Bogiem z własnych grzechów. Zawsze staną nam przed oczami tzw. więksi grzesznicy ode mnie. I trzeba wtedy pamiętać, że najczęściej widzimy w drugim człowieku nasze własne grzechy. To taki diabelski mechanizm obronny: żeby zataić przed sobą własną słabość amplifikujemy, czyli wzmacniamy obraz tej słabości w innych. Człowiek skąpy widzi wokół siebie samych skąpców, złodziej złodziei, a bezbożnik bezbożników. Warto zrobić takie małe ćwiczenie: jaka wada najbardziej mnie denerwuje u moich bliskich, kolegów z pracy, ze szkoły, u sąsiadów? Być może mamy nawet gotową listę, co byśmy im zrobili za karę, albo jak byśmy ich wynagrodzili, gdyby wreszcie przestali… Czy czasem TO NIE JA JESTEM TYM CZŁOWIEKIEM?

Ile razy można próbować?

Jeżeli nie damy się przekonać, że jesteśmy prawie bez grzechu, a już na pewno inni są znacznie gorsi od nas, staniemy przed kolejnym diabelskim zakrętem. Oto on. No dobrze, niech będzie, jestem grzesznikiem i być może warto byłoby coś zmienić. Jak to się nazywa? A, ok, nawrócenie. No właśnie. Ale… jestem już za stary, jest już za późno. Całe życie taki byłem i teraz mam się zmienić? No przecież wszyscy wiedzą, że to niemożliwe, żeby człowiek się na starość zmienił. Jak to się mówi, nie przesadza się starych drzew, pewne nawyki są już na tyle silne, że nic nie da się zrobić. Co najwyżej mogę się postarać, żeby się nie pogorszyć. Nawet jeżeli ktoś nie jest zbyt posunięty w latach, to zawsze pozostaje argument, że już tyle razy próbował coś zmienić i nic z tego nie wyszło, więc nie ma sensu się łudzić i męczyć nadaremnie. 

I tak podchodzi się do rekolekcji nie jako do stosownego czasu na własne nawrócenie, ale jedynie okazji, aby ewentualnie posłuchać czegoś ciekawego, bądź odbębnić przykry obowiązek (w przypadku młodszych związany również z uzyskaniem odpowiedniego podpisu w odpowiedniej rubryce odpowiedniego zeszyciku). Później możemy usłyszeć relacje, że rekolekcje nie były takie złe, bo oprócz nudnych modlitw i długich kazań, można sobie też było pogadać, albo zobaczyć ciekawy film. Czasem bywa też śmiesznie. A nieraz ksiądz jest super, bo mówi bardzo krótko. I fajnie grał na gitarze. A to mieliście fajnie, bo nasz na niczym nie grał, tylko co najwyżej na nerwach. No, ale w sumie, jakoś udało się przebrnąć. Do Adwentu spokój. Nie! Nie do Adwentu, bo u nas już nie ma rekolekcji adwentowych! Hurra! Do następnego Wielkiego Postu mamy z głowy!

ks. Andrzej Antoni Klimek