Categories: Aktualności, Historie ludzi, Ludzie

Zapamiętana Wigilia

Wigilijny dzień w 1945 roku. Pierwsza powojenna gwiazdka dla Rodziców, a pierwsza zapamiętana – moja.

Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,

Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,

Ludzie gniazda spólnego łamią chleb biblijny,

Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.

Kiedy ojciec z talerza podnosi chleb biały,

Zbierając w krąg domowych, na ten rozkaz niemy,

Wszyscy się podnosimy, i duży, i mały,

Wszyscy się obręczamy i wszyscy płaczemy.

Bo w tej patriarchalnej, uroczystej chwili

Przeróżne wsteczne rzeczy wspominamy sobie,

Myślimy o tych, którzy niegdyś z nami byli,

A dzisiaj, jak dzieciństwo nasze, leżą w grobie.

      (Fragm. wiersza Wacława Rolicz-Liedera)

Od dwóch miesięcy Ojciec pracuje na stanowisku kierownika dużego majątku rolnego w Pudliszkach.

Zamieszkaliśmy wszyscy: Rodzice, dwuletnia siostra Luluś (czyli Urszula) i pięcioletni Dzinuszek – czyli ja we własnej osobie w zastępczym, dwupokojowym, małym mieszkanku  po starym biurze dawnego majątku rolnego. Meble nędzne – służbowe, bo rodzinne zostały jeszcze w Kobylinie.

Pamiętam. Na dworze było bardzo zimno. Z szyb okiennych zdrapywałem szkliste, zimne  kwiaty – malowane – jak wierzyłem – w nocy przez Mrozowego Dziadka.. Mocno grzał piec „trociniak”, którego ścianki metalowe rozgrzały się do czerwoności. Ojciec dla bezpieczeństwa osłonił go specjalnym parawanem.  Od rana wytrwale robiłem papierowe łańcuchy na choinkę, i przeszkadzałem Rodzicom w przygotowaniach wigilijnych. Koło południa  ojcowy woźnica (taki kierowca konnego zaprzęgu oddanego do dyspozycji) – p. Gruszczyński wniósł piękną choinkę. Po godzinie pilnej pracy Ojca i niemniej rzetelnego zaawansowania  Lulusi i Dzinuszka (przede wszystkim w przeszkadzaniu) – prawdziwe woskowe świeczki paliły się na drzewku ozdobionym aż do przesady m.in. w ogromnie nęcące pierniki, cukierki,  bryłki biało – niebieskiego lodowego cukru.

Ojciec w kuchni przygotowuje karpie, Mama – wszystko pozostałe; pamiętam zupę grzybową i makiełki ( takie wielkopolskie) – bułka pszenna pokrojona w kostkę, nasączona mlekiem z utartym na słodko makiem.

Pilnie wyglądamy z siostrą przez lekko odmrożone szyby pierwszej gwiazdki na niebie…

Siadamy do okrągłego stołu.  Biały obrus, pod nim sianko, papierowy żłobek – posklejany pilnie dużo, dużo wcześniej przez Mamę i oczywiście – przez mnie.

Modlitwa przed posiłkiem odmówiona przez Ojca…  Nie było opłatka… Dzielimy się jasnym chlebem wypieczonym przez pudliszkowskiego piekarza p. Banaszaka.

Po posiłku – chwila odpoczynku – śpiewamy Kolędy intonowane przez Mamę, która miała ładny głos.

Naraz – pukanie do drzwi. Ojciec otwiera, zaprasza… wchodzi PRAWDZIWY GWIAZDOR!!! Biała broda, futrzana czapa, barani długi kożuch i worek na plecach. „Dostałem pietra”. Przewróciłem, uciekając w kąt, metalowy parawan, a zza choinki nie mógł mnie Ojciec wydobyć. Siostry długo nie mogli Rodzice utulić z płaczu. Ale prezenty wyciągane z worka – przełamały wreszcie strach. Było jeszcze odmawianie pacierza, śpiewanie piosenki – taki egzamin gwiazdorowy. Rodzice musieli oczywiście zaświadczyć, że byliśmy grzeczni.

Warto było… Dostałem karabin na patyki, szabelkę, furażerkę (wojenne wspomnienia były w zabawach dzieci bardzo żywe), drewniane klocki do budowania i sanki! Zaraz stałem się ułanem, dosiadając drewnianego ulubionego konia Avisa.

Ale to nie wszystko… kolejne pukanie do drzwi… Zdziwienie Rodziców jest tym razem autentyczne. W otwartych drzwiach kuli się, przywiązany do klamki na czerwonym pięknym sznureczku MAŁY PIESEK!!!

Tym sposobem żywa niespodzianka zgotowana przez żonę ojcowego Kolegi – p.Szczerbińską – zadomowiła się u nas na kilkanaście lat. Mina – bo tak się wabiła –  wyrobiła w nas głębokie zamiłowanie do zwierząt i wszystkiego, co żywe.

Na marginesie dodam, że uciecha z kawaleryjskiego ekwipunku trwała tylko kilkanaście dni. Po udanym strzale dość długim drewnianym pociskiem w moją siostrunię, po okropnym wrzasku jaki uczyniła, po autentycznym zdenerwowaniu Ojca – po szabelce i karabinku zostały nędzne szczątki. Pozostały tylko na starej fotografii z tamtego okresu.

Czas mija szybko… wspomnienia odżywają… Róbcie Kochani wszystko, aby i Wasze były kiedyś w większości przyjemne, przyjazne i wywoływały później uśmiech przez łzy.

Tadeusz Trzciński